Polmic - FB

from the world

NOWOJORSKA KRONIKA MUZYCZNA: Roman Markowicz - przed koncertami Rafała Blechacza w Nowym Jorku

Rafał BlechaczW momentach, kiedy moja pamięć dopisuje i jest przy tym wspomagana domingami red. Julity Karkowskiej, moje kroniki nowojorskie zawierają wzmianki o nadchodzących koncertach wartych uwagi. Dzisiejszą kronikę pragnąłbym poświecić kilku polskim artystom, których występy usłyszymy już w nadchodzących tygodniach.

W przypadku jednego z nich, będzie to również próba oceny dotychczasowych dokonań, na podstawie nagrań lub koncertów na żywo. Zacznijmy od niego, Rafała Blechacza, pianisty, który na ostatnim konkursie chopinowskim w Warszawie (2005) stał się pierwszym od czasów Krystiana Zimermana zwycięzcą tej „chopinowskiej olimpiady” i nadzieją polskiej pianistyki.

Kilka miesięcy temu czytelnikom moich artykułów polecałem muzyczne wakacyjne zajęcie w postaci strony internetowej www.medici.tv: jest to witryna internetowa, na której można było nie tylko posłuchać, ale i oglądnąć i posłuchać szeregu koncertów symfonicznych, jak również solowych i kameralnych recitali pochodzących z europejskich i amerykańskich festiwali. Szczególnie atrakcyjną ofertą był słynny festiwal w szwajcarskim Verbier, przez który przewinęli się najsłynniejsi dziś muzycy z Martą Argerich na czele. Jednym z gości festiwalu był w tym roku również Rafał Blechacz, który „zaliczył” w tym samym sezonie występy na dwóch innych legendarnych letnich festiwalach: francuskim Roque d’Antheron oraz austriackim Salzburgu. Mówimy tu o występach, które bez wątpienia nazwać można światową karierą; również o występach, które młodemu Polakowi przyniosły znaczne sukcesy.

Nowojorscy melomani będą mogli posłuchać Rafała Blechacza trzykrotnie: w jego tutejszym debiucie jako solista Filharmonii Nowojorskiej (7 i 11 października 2008) w Koncercie e-moll Chopina, oraz solowym recitalu (4 października 2008) w Metropolita Museum of Arts.

 

Recenzent nieczęsto ma okazję, aby opisywać koncerty, z którymi czytelnik może również się zapoznać. Tym razem jednak wspomniana website medici.tv będzie nadawać swoje programy aż do końca września, a więc ktoś, kto chce sprawdzić jak ten Rafał gra na żywo, może sobie go pooglądać, tak jak ja też to kilkukrotnie uczyniłem.

Program jego niezbyt długiego recitalu Rafała Blechacza w Verbier złożony został z kompozycji Bacha (Koncert wloski), Liszta (trzy etiudy koncertowe), Debussy’ego (Estampes, z nieznanego mi powodu nie pokazywane w tym programie) oraz Chopina (trzy Mazurki op.50 i Sonata h-moll op.58). W kilka dni później Blechacz grał ten sam program we Francji, powtarzając go jeszcze na wspomnianym festiwalu w Salzburgu. Nie byłem w stanie dostrzec specjalnie słyszalnych różnic w wykonaniach z Verbier i Roque d’Antheron (to drugie słyszane w transmisji radiowej), co świadczyło by o tym, że młody pianista posiada zdecydowaną, nie poddającą się wahaniom, koncepcję.

Jego recitale potwierdziły zasadniczo moją opinię, która do pewnego stopnia wyrobiłem podczas odsłuchiwania jego kompaktu z Preludiami Chopina. Była to jego pierwsza płyta nagrana dla słynnej firmy DG i nie miałem dotąd okazji napisania o niej. Zatrzymajmy się więc przy Chopinie, zanim przejdziemy do opisu recitali na żywo. Blechacz podjął odważną decyzję nagrania na swoją debiutancką CD kompletu Preludiów (włączając w to preludium cis-moll op.45), zamiast na przykład popularnej w takich sytuacjach mieszanki niezwiązanych ze sobą kompozycji. Jako, że domeną (przekleństwem?) krytyków jest ciągłe porównywanie, i ja próbowałem znaleźć nagrania, z którymi można by porównać nową płytę Rafała Blechacza. Skoncentrowałem się w swych poszukiwaniach na pianistach - laureatach Chopinowskiego Konkursu, którzy w momencie nagrania byli mniej więcej w tym samym wieku co Blechacz. I tu się okazuje, że takich nie łatwo było odnaleźć. Innymi pianistami, którzy pozostawili po sobie zarejestrowane wykonania Preludiów byli przede wszystkim: młodziutki wówczas Maurizio Pollini (z Warszawy 1960 roku) oraz Krzysztof Jabłoński.

Nie ukrywam, że odsłuchiwałem to nagranie dopatrując się w nim cech, które byłyby - albo powinne być - znamienne dla tzw. chopinistów. Dla mnie najważniejszą być może wśród tych charakterystyk jest umiejętność wokalnego frazowania, to, do czego w swoich komentarzach często odnoszę się jako „śpiewanie na fortepianie”. Tej charakterystyki niestety w grze Rafała Blechacza nie było mi łatwo się dopatrzeć. Zbyt często obecne było raczej zaznaczanie początku każdego taktu, niż jednej długiej frazy. Na nagraniu Blechacz gra ładnym, trochę może „cienkim” dźwiękiem (jeśli porównać mleko do kakao) i generalnie jego interpretacja jest pełna subtelności i niuansów. Technicznie nie można mu zbyt wiele zarzucić: preludia z op.28 są niesłychanie zdradliwe i wiele z nich wykoleiło nie jednego pianistę, ale pod niezawodnymi palcami młodego Polaka wszystko jest osadzone i pewne. Mimo to, dwa wcześniej wspomniane cykle - niestety niedostępne obecnie na rynku - oferują więcej przeżyć. Pollini, jako 19-latek jest brawurowy i gra „ na jednym oddechu”: nawet nagranie robi wielkie wrażenie, wyobrażam sobie jaki musiał być koncert! Wielkim i miłym zaskoczeniem był dla mnie powrót do nagrania Krzysztofa Jabłońskiego, wówczas w początku trzeciej dekady życia. Jabłoński w tym nagraniu okazał znaczniej mnie powściągliwości i ogólnie wydał mi się o wiele bardziej przekonywującym, naturalnym chopinistą, jak również pianistą o naturalnej, wrodzonej i imponującej wirtuozerii.

Nagranie Blechacza dopełniają kulturalnie zaoferowane dwa nokturny z op.62, w których dostrzegłem sporą dozę wyrafinowania i poezji. Nie mniej pozytywne wrażenie sprawiła na mnie interpretacja improwizacyjnego Preludium cis-moll op.45, które posiadło bardziej naturalną narrację niż np. wolne preludium Des-dur, zwane „deszczowym”. Cała płyta jest ładnie opracowana, z ciekawym komentarzem Adama Rozlacha o karierze i ideach artysty oraz z licznymi mniej lub bardziej pozowanymi fotografiami (na jednym tylko zdjęciu pianista nie podtrzymuje brody…)

Zetknięcie się z Blechaczem „względnie” na żywo podczas recitalu w Verbier, jak zaznaczyłem, potwierdziło nieco zarówno moje obawy, jak i mój podziw. Posiada on doskonałą biegłość palcową, która okazała się niezmiernie efektowna w etiudach Liszta (znanych mi już od kilku lat, ostatnio z ubiegłorocznego recitalu w Wigmore Hall w Londynie). W którymś z własnych komentarzy, jak wyczytałem w polskiej prasie, pianista wspomniał ten aspekt swej pianistyki ilustrując to jako „powietrze miedzy palcami”. Istotnie, imponujące jest usłyszenie perlistości, ale zauważyłem niestety, iż ów szczególny aspekt techniki stał się środkiem samym w sobie. Aby powrócić do moich ulubionych kulinarnych analogii: szczypta przyprawy może podkreślić smak, ale sama przyprawa nie będzie w stanie zmienić niejadalnej potrawy w arcydzieło kulinarne. Jeśli w etiudzie Leggierezza, studium delikatności uderzenia, o niemal impresjonistycznym powiewie, słyszymy wyłącznie wspomnianą „perlistość”, a nie słyszymy wcale równie niezbędnego legata, to mnie wydaje się to powodem do obaw. Innym powodem do konsternacji był pierwszy z trzech mazurków op.50, w którym niewytłumaczalna rytmiczna niechlujność była wręcz alarmująca. To samo zastrzeżenie w tym samym mazurku miałem już półtora roku temu (Wigmore Hall): czyżby fakt, że masakruje go laureat konkursu, nie pozwolił nikomu na zwrócenie artyście uwagi, że dwa takty mazurka nie mają prawa być grane na 5/4?

Interpretacyjnie polski wirtuoz nie miał wiele do powiedzenia w suicie Estampes Debussy’ego: ponętny, zmysłowy nastrój środkowej części ”Le soiree dans Grenad” (Wieczór w Grenadzie) był wręcz niedostrzegalny i pozwalał zwątpić, czy artysta potrafiłby nawet znaleźć to miejsce na mapie. Ostatnia częśc „Jardins sous la pluie” (Ogrody w deszczu) stała się kolejną etiudą, z tym samym…. tak, zgadli państwo „powietrzem między palcami”. Sonata h-moll Chopina była wykonana w wysoce profesjonalny sposób: muzykalnie, z nienaganną kontrolą palcową, z kulturą i jednocześnie dozą, może na mój gust zbyt wielką, umiaru. Natomiast precyzyjnie wygrany Koncert włoski Bacha zabrzmiał trochę po szkolnemu, ale to właściwie można by powiedzieć o całym recitalu: zasadniczo nie mogłem oprzeć się uczuciu, iż mam do czynienia ze zdolnym studentem wykonującym wszystkie polecenia profesora. W grze Blechacza nie znalazłem osobowości. Daleki jestem również od belferskich interwencji: graj niskim przegubem, graj wysokim przegubem, rozluźnij tu, rozluźnij tam. Ja mam znacznie prostszą prośbę: graj, aby dało się Ciebie słuchać. Jeśli twoją pozycją ręki jesteś w stanie osiągnąć prawdziwe legato, niczego nie zmieniaj; jeśli prawdziwe legato ci nie jest potrzebne, to…. dla mnie, w każdym razie, jest ono niezbędne.

Czy znaczy to, że w jakimkolwiek stopniu sugeruję czytelnikom, aby zapomnieli o jego nowojorskich występach? Absolutnie nic dalszego od prawdy: sam jestem niezmiernie ciekaw jakie wrażenie pianista ów uczyni na mnie w osobistym kontakcie. To, co słyszałem dotąd, było dźwiękiem mikrofonu, a nie dźwiękiem fortepianu.

Szkoda mi było, że Rafał Blechacz słusznie może odrzucił propozycję muzyków Filharmonii Nowojorskiej, aby zagrać z nimi publicznie Kwintet f-moll Brahmsa. Byli oni najwyraźniej pod wrażeniem, że młody polski pianista, tak jak jego amerykańscy i europejscy rówieśnicy, traktuje muzykę kameralną jako nierozłączną część pianistycznych poczynań. Jak się okazało, w obecnym momencie przynajmniej, Blechacz nie jest jeszcze tą przebogatą i ofiarującą ogrom satysfakcji częścią repertuaru zainteresowany.

 

Wrzesień przyniesie również inną wielką atrakcję, jaką będą występy Ewy Podleś w Metropolitan Opera. Będzie to jej długo oczekiwany powrót na scenę tego teatru, po 24 latach nieobecności. Przypomnijmy że w ostatnich latach nawet powściągliwi i nie mieszający się w sprawy angażowania artystów krytycy, podkreślali w swoich recenzjach smutny fakt, że tak wielka artystka nie pojawia się w tej instytucji. Ewa Podleś wystąpi w roli Cieca, w rzadko wystawianej operze Ponchiellego Gioconda. Jej partnerami w tym przedstawieniu będą takie gwiazdy opery, jak Debora Voigt i Olga Borodina. Podleś zaśpiewa zaledwie pięciokrotnie i daty jej występów są następujące: premiera 24 września, a potem 27 września, 2 października, 6 października i wreszcie 9 października.

Pani Podleś po raz pierwszy pojawi się również w dwóch programach Chamber Society of Lincoln Center (26 i 28 października), podczas których zaśpiewa z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego i klawesynu kantatę Haydna Arianna a Naxos oraz kompozycję Respighiego do poematu Il Tramonto (Zachód słońca). Będzie to właściwie pierwszy raz, kiedy ta wielka artystka pokaże się w wariancie muzyki kameralnej na nowojorskich estradach. Już dziś radzę zająć się zdobyciem biletów, na które bez wątpienia będzie ogromny popyt. Tak samo, jak radziłbym już teraz zaznajamiać się z librettem Giocondy, które przy pierwszym czytaniu wyglądało mi na kompilację czterech oper Verdiego, z równie silną kondensacją dramatu, tragedii i silnych namiętności, z których tylko nielicznym udaje się wyjść żywym (tzn. do następnego przedstawienia…)

 

Nie można również zapomnieć o innym , znakomitym polskim artyście, który w tym samym czasie pojawi się w Met Opera: tenor Piotr Beczała, entuzjastycznie opisywany w zeszłym sezonie, w październiku śpiewać będzie partię Edgardo w Lucia di Lamermoor (3, 8, 11, 15, 18 i 22 października). W tej samej operze w styczniu i lutym 2009 roku powtórnie usłyszymy Mariusza Kwietnia, który zrobił swoim portretem Enrico, brata Lucii, ogromne wrażenie zarówno na publiczności, jak i krytykach.

 

(Roman Markowicz, 19 września 2008)