Polmic - FB

relacje i recenzje wydarzeń

Dramat kobiet w islamie, czyli kolejna odsłona festiwalu „Pieśń Naszych Korzeni”

Pieśń Naszych Korzeni 2010

Festiwal „Pieśń Naszych Korzeni” osiągnął pełnoletność! - tymi słowami dyrektor Maciej Kaziński przywitał uczestników XVIII edycji. Powszechnie wiadomo, że pełnoletność zwykle nie idzie w parze z dojrzałością. A jak z tym było w Jarosławiu w dniach 22-29 sierpnia 2010? Stali uczestnicy festiwalowy ryt(m) znają bardzo dobrze. Jutrznia, wspólne śniadanie, warsztaty (w tym roku poświęcone śpiewom Alleluja), wreszcie konferencja z artystami, którzy wystąpili dnia poprzedniego, zastępowana czasem dyskusjami na tematy liturgiczne (A.D. 2010: ukorzenienie nowego rytu, wigilia jako forma świętowania). Polemiki zazwyczaj przenoszą się na obiad, by ustąpić miejsca kolejnym warsztatom (te w 18. edycji minęły pod znakiem przygotowań do wystawienia Ordo virtutum). Później nieszpory, kolacja i ukoronowanie dnia - koncert - a po nim biesiada, do której w tym roku przygrywała Kapela Brodów. Dodatkowo, w przeddzień święta M.B. Częstochowskiej odbywa się wigilia gregoriańska, a zwieńczenie festiwalu stanowi uroczysta msza święta. Ów porządek jest zadziwiająco dobrze przyswajalny, ponoć potrafi też uzależnić. Na potrzeby tej relacji ograniczę się do szerszego opisu koncertów, które koncentrowały się wokół trzech wątków.

SirinDramat misteryjny na Wschodzie i Zachodzie

Jednym z najbardziej oczekiwanych punktów festiwalu był występ moskiewskiej grupy Sirin pod kierownictwem Andrieja Kotowa. Członkowie formacji, wspomagani przez kantorów prawosławnego monasteru w Supraślu oraz kantorów festiwalowych, wykonali "Oficjum o Świętych Młodziankach w piecu ognistym". Prezentując to dzieło po raz pierwszy od czterystu lat w formie kompletnej zadbano o oprawę plastyczną: w centrum kolegiaty wyrósł barwny piec, a w trakcie koncertu opuszczono obraz anioła niosącego wolność głównym bohaterom. Od strony muzycznej projekt ten był wymagający dla percepcji słuchacza: trwał blisko trzy godziny i nie obfitował w kontrasty. Mogło to jednak skłaniać do medytacji, połączonej z admiracją dla ludzkiego głosu.
Dramat zachodni reprezentował XII-wieczny Ordo virtutum (Zastęp cnót) Hildegardy z Bingen. To moralitet o charakterze psychomachii: przedstawia odwieczną walkę dobra ze złem, jaka rozgrywa się w duszy człowieka. Kierowane przez Roberta Pożarskiego wspólne przedsięwzięcie Scholi Mulierum Silesiensis oraz Żeńskiego chóru festiwalowego wypadło zaskakująco dobrze. Warto bowiem wziąć pod uwagę fakt, że obok profesjonalnych wykonawców w bazylice oo. Dominikanów wystąpili pasjonaci-amatorzy. Uwagę zwracała również interesująca (chociażby za sprawą choreografii) inscenizacja autorstwa Anny Łopatowskiej. Szkoda tylko, że zdecydowano się na wycięcie wybranych fragmentów utworu, aczkolwiek nie wpłynęło to na zaburzenie toku akcji.

Bella DiscordiaŚwiat muzyki kobiet

Postać Hildegardy z Bingen wiąże się także z drugim wątkiem festiwalu. Ale obok niemieckiej mistyczki twórczość kobiecą reprezentowała Barbara Strozzi - jedna z nielicznych kompozytorek początku XVII w. Z twórczością zamożnej wenecjanki słuchaczy zgromadzonych w kościele św. Mikołaja zapoznali członkowie grupy Bella Discordia. Kieruje nią polska sopranistka mieszkająca w Berlinie, Maria Skiba. Rodzimej publiczności dała się poznać jako posiadaczka dobrze wykształconego głosu, zdolnego oczarować zwłaszcza w kompozycjach o łagodnym charakterze. Artystce towarzyszyli instrumentaliści grający na harfie barokowej, teorbie (wymiennie z gitarą barokową), wirginale i violone, co zaowocowało interesującą pod względem kolorystycznym i technicznym realizacją basso continuo.

Turecka mistyczna tradycja suficka

Ta może się wydawać Polakowi dość obca? Niekoniecznie, co udowodnili członkowie Ensemble Kudsi Erguner. Ich koncert odbył się w 400. rocznicę urodzin Ali Ufkiego, czyli tak naprawdę... Wojciecha Bobowskiego. Ów urodzony w Małopolsce muzykoetnolog, kompozytor, poeta i poliglota w młodym wieku dostał się do tatarskiej niewoli. Następnie odsprzedano go na sułtański dwór, gdzie przeszedł na islam i z czasem stał się wpływową postacią. Niestety, utwory Ali Ufkiego wykazują znacznie mniej wirtuozerii od tych tworzonych w Turcji za jego czasów i również przez dzisiejszego słuchacza odbierane są jako niewykazujące dużego kunsztu kompozytorskiego. Występ zespołu Kudsi Ergunera był jednak okazją do zapoznania się z tradycyjnymi instrumentami tureckimi. W bazylice oo. Dominikanów zabrzmiał nej, tanbur, kemencze, kanun oraz instrumenty perkusyjne, a towarzyszył im wokal Bora Uymaza.
Dwa utwory Ali Ufkiego znalazły się również w repertuarze koncertu nocnego, danego w kościele św. Mikołaja przez członków grupy Hazineler. Suficką muzyką turecką reprezentowała mistrzowska gra na neju, jaką opanował Ahmed Şahin, oraz dźwięki tanburu, wychodzące spod ręki Özer Özela. Na pozytywny odbiór z pewnością miały wpływ objaśnienia podawane przez artystów w trakcie występu. I tak na przykład nej ma wyrażać tęsknotę za obszarem, z którego wyrosła trzcina, z jakiej jest zbudowany. W tradycji sufickiej posiada to wymowny symbol: tęsknotę człowieka za miejscem, z którego się wywodzi - krainą Boga.
GraindelavoixWątek religijny wiązał się także z jednym z najmocniejszych punktów festiwalu. Był nim występ belgijskiego zespołu Graindelavoix, prezentujący współistnienie kultur Wschodu i Zachodu w XII-wiecznej Sycylii. Za inspirację do tego projektu posłużyła palermeńska Capella Palatina, zbudowana przez normańskiego króla Rogera II około 1140 r., łącząca w swoim wystroju tradycje katolickie, bizantyjskie i muzułmańskie. „Zwiedzanie” owego wnętrza słuchacze zgromadzeni w jarosławskiej cerkwi (wymowne!) odbyli pod muzycznym przewodnictwem Björna Schmelzera. Przepełnione emocjami głosy bizantyjskich i sufickich kantorów wzmacniających skład grupy, do których w pewnym momencie dołączył stukot kropel deszczu i echa odległych grzmotów, stanowiły niemal mistyczne przeżycie.

& ...

Guillermo PerezNieklasyfikujący się do żadnej z powyższych kategorii, ale niemożliwy do pominięcia jest koncert dany przez duet Tasto Solo. W centrum realizowanego przez Hiszpanów programu znalazła się postać monarchy-melomana Jana I Aragońskiego. Tym samym kościół oo. franciszkanów wypełnił się dźwiękami clavisimbalum (David Catalunya) oraz organetta (Guillermo Pérez), jakie rozbrzmiewały w XIV w. na dworze królewskim w Aragonii. Wykonanie prekursorów w rekonstrukcji muzyki instrumentalnej późnego średniowiecza stanowiło swego rodzaju mikroświat. Stworzony on został przez liczne cieniowania dynamiczne oraz subtelność gry połączoną z dostojnym brzmieniem. Całość przeplatano lekturą listów monarchy przez Ryszarda Peryta, co stworzyło spójną kompozycję, którą jarosławska publiczność zapewne zapamięta na długo.
Melomanom najwyraźniej przypadł do gustu również inny duet - Vittorio Ghielmi (viola da gamba) & Luca Pianca (lutnia). Koncert XVII i XVIII-wiecznej muzyki znad Sekwany i Tybru zakończył się bowiem aż 4-krotnym bisem. Obdarzeni dużą muzykalnością włoscy artyści wykonali w jarosławskiej kolegiacie utwory m.in. Antoine’a Forqueray oraz Marina Marais (w tym znana miłośnikom filmu „Wszystkie poranki świata” La Rȇveuse). Udało im się wytworzyć na tyle intymną atmosferę, iż za autorem wprowadzenia do koncertu, Marcinem Bornusem-Szczycińskim, można powtórzyć, iż miało się wrażenie uczestnictwa nie tyle w tradycyjnym „słuchaniu”, co raczej „podsłuchiwaniu”.
A zatem truizm podany we wstępie odnosi się także do jarosławskiego festiwalu. W tym przypadku jednak dojrzała formuła znacznie wyprzedziła osiągnięcie pełnoletności, o czym wiedzą ci, którzy w „Pieśń Naszych Korzeni” wsłuchują się co roku. Po ostatniej edycji ich grono może się powiększyć.

Marek Dolewka